Po 12 latach od premiery ostatniego studyjnego albumu Małgorzata Ostrowska wydaje nową płytę zatytułowaną „Na świecie nie ma pustych miejsc”. Jako artystka niepokorna, zamiast ostrych elektrycznych gitar i rockowych hitów prezentuje nam wyjątkowo kobiecą i liryczną twarz. Nawet energetyczne utwory oparte są głównie na instrumentach akustycznych! Najbardziej jednak zadziwiają w wykonaniu Małgorzaty wysmakowane smooth-jazzowe ballady. I choć materiał jest bardzo eklektyczny łączy go jedno – teksty o miłości!
Album, który został wydany na 20-lecie solowej kariery Małgorzata Ostrowska zadedykowała swojemu zmarłemu managerowi Piotrowi Niewiarowskiemu, z którym była związana zawodowo od początku swojej artystycznej drogi!
▸ Przeczytaj również: Cleo popłakała się podczas występu uczestniczki „The Voice Kids” (WIDEO)
– 12 lat to szmat czasu. Dlaczego kazałaś czekać tak długo na swój studyjny album?
– Rzeczywiście to bardzo długo. Nowa płyta mogła pojawić się wcześniej, ale chyba zabrakło takiej totalnej inspiracji i dopingu. Życie zawodowe przestało być tak intensywne i soczyste jak na początku mojej działalności estradowej. Czekałam na jakiś impuls.
– I co nim było?
– To nie był taki pozytywny impuls, na który zawsze liczymy. Dziś myślę, że była to nagła śmierćmojego wieloletniego menagera Piotra Niewiarowskiego. Dosadnie dotarło do mnie, że czas nie czeka na nikogo, a życie czasem się kończy w najmniej oczekiwanym momencie. To niewątpliwie zmobilizowało mnie do działania…
– Dlatego cały album zadedykowałaś Piotrowi Niewiarowskiemu?
– Chciałam przede wszystkim docenić jego wkład w moje życie zawodowe i prywatne. Bo oprócz tego, że był moim menagerem, był przecież moim przyjacielem. Był także obecny w fazie pierwszych kontaktów i rozmów z producentem płyty Maciejem Muraszko. Wiedział, jaką koncepcję noszę w sobie w związku z tą płytą i bardzo mnie wspierał. Myślę, że byłby szczęśliwy, że ten materiał powstał i przybrał taką formę.
– Byliście związani zawodowo 37 lat! Wielu wykonawców zazdrościło ci tak oddanego menagera. Czego najbardziej się bałaś po śmierci Piotra?
– Że wraz z jego śmiercią będę zmuszona zakończyć swoją działalność artystyczną. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzę, bo nigdy nie zajmowałam się sprawami managerskimi, a dzisiejszy show-biznes jest tak skonstruowany, że artysta nie jest w stanie profesjonalnie kierować własną „karierą”. Oczywiście są wyjątki, ale ja do nich nie należę. Piotr urządzał mi całe życie zawodowe, a nawet część prywatnego. Kiedy szukałam pilnie dentysty albo mechanika samochodowego dzwoniłam do niego. Bez niego poczułam się bezsilna.
– A jednak zaczęłaś działać…
– Piotr znalazł się w szpitalu, a dwa tygodnie później już go z nami nie było… Nikt się tego nie spodziewał. A ja byłam w trakcie wielu różnych zobowiązań zawodowych zakontraktowanych przez Piotra i paradoksalnie ta sytuacja zmusiła mnie do działania. Musiałam pilnie znaleźć kogoś, kto to wszystko ogarnie. Jedną z niewielu osób w branży zajmującą się managementem, którą znałam i lubiłam był Maciek Durczak z Rock House Entertainment. I właśnie do niego się zwróciłam. Na szczęście nie odmówił. Przeorganizował pracę swoich ludzi i przyjął mnie pod skrzydła. Wciąż przystosowuję się do zupełnie innych reguł pracy. Ale chyba się udaje… Nowa płyta jest tego dowodem!
– Czy tytuł albumu „Na świecie nie ma pustych miejsc” nawiązuje do odejścia Piotra?
– Szczerze powiedziawszy ten tytuł zasugerował Maciej Durczak, który dobrze się znał z Piotrem, bo wielokrotnie współpracowali. Tekst napisałam jeszcze przed śmiercią Piotra. Życie, niestety, dopisało swój komentarz. I choć Piotra wciąż bardzo brakuje to wiem, że świat nie znosi próżni. Wszystko się zmienia; otoczenie, my, nasze emocje, ale nasz mały, osobisty wszechświat nigdy nie zostaje pusty.
– Nowy album ukazuje się na 20-lecie twojej solowej kariery. Czy ten jubileusz też jakoś cię mobilizował?
– O, nie odnotowałam tego faktu! Nie jestem typem archiwisty. Wciąż patrzę w przyszłość z nadzieję, że uda mi się jeszcze wiele pomysłów zrealizować. Ale skoro rzeczywiście stuknęło 20 lat, to cieszę się, że udało mi się „przebudzić” fonograficznie na ten jubileuszowy rok.
– „Na świecie nie ma pustych miejsc” to album, na którym pokazujesz zupełnie inną twarz, tę bardziej liryczną i kobiecą… Nie boisz się reakcji publiczności, która zna Ostrowską jako mocną rockamnkę?
– Oczywiście, że trochę się boję… Ale ta kobieca i liryczna Ostrowska też we mnie jest. W końcu przyszła pora, żeby ją ujawnić światu. Nosiłam tę płytę w sobie przez wiele lat. Musiała powstać. Wielokrotnie powtarzałam, że z natury jestem niejednorodna. I tą płytą dość dosadnie to udowadniam. Ale fakt, że nagrałam taki album nie oznacza, że zmieniam na stałe swój sposób śpiewania. Absolutnie nie!
– Głównym kompozytorem i producentem tego materiału jest Maciej Muraszko. Człowiek odpowiedzialny za ostatnie sukcesy m.in. Stanisławy Celińskiej czy Macieja Maleńczuka. Muzyk jakby z innej bajki niż twoja. Jak doszło do tej współpracy?
– Z Maćkiem znamy się od dawna! Przez wiele lat widziałam w nim głównie perkusistę. Kiedyś nawet zagrał z nami jeden czy dwa koncerty.Wtedy jednak nie myślałam o nim jako potencjalnym producencie mojej płyty. Zdarzył mi się jednak taki świąteczny telewizyjny koncert, do którego Maciek zaaranżował wszystkie utwory. To wówczas jego muzyczna wrażliwość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. I pojawił się kolejny impuls do powstania tej płyty. Zgłosiłam się do niego z pomysłem. Ale ponieważ jest bardzo zajętym człowiekiem, pokornie musiałam poczekać ponad półtora roku, aż znajdzie dla mnie czas. Chwilę to trwało, ale urodziliśmy to „dziecko”! /śmiech/
– To jego pomysł, by ta płyta była w dużej mierze akustyczna, a zamiast elektrycznych gitar pojawiły się takie instrumenty jak harfa, tuba, skrzypce czy fortepian?
– Nie, to była moja wizja. Ale sposób w jaki Maciek aranżuje i produkuje bardzo nałożył się na moją wizję tej płyty. Od początku chciałam wykorzystać instrumenty z którymi, w studiach nagraniowych, do tej pory nie było mi po drodze. Nie wszystkie pomysły zrealizowaliśmy, ale najważniejsze, że udało się połączyć harfę czy tubę z moim głosem. Wiem, że to brzmi egzotycznie. I o to chodziło! Maciek jest człowiekiem bardzo otwartym i elastycznym. Uważnie wysłuchał moich sugestii, a następnie przetworzył je przez swoje poczucie estetyki muzycznej i ubrał w konkretne dźwięki.
– Trochę trudno tę płytę z czymś porównać. Jest bardzo eklektyczna. Jakie były wasze inspiracje muzyczne?
– Oczywiście na początku słuchaliśmy razem wielu płyt i szukaliśmy pomysłów. Ale w praniu okazało się, że i tak najbardziej trzeba polegać na własnej wrażliwości. I może dlatego ta płyta nie jest podobna do żadnej innej. Myślę, że jest to jej wielka zaleta.
– Podobno woziłaś Maćkowi do studia łakocie, żeby go zmobilizować do pracy?
– Maćka nie trzeba było mobilizować… Ale rzeczywiście co nieco przywoziłam, żeby tę naszą pracę umilić. Piekłam orzechowce i jabłeczniki. Robiłam też pierogi. Wydawało mi się, że Maciek trochę źle się odżywia. Na moje oko jadł zbyt wiele niezdrowych rzeczy i pił za dużo kolorowych słodzonych napojów. Namawiałam go na zdrowszą dietę. I nawet trochę się udało! Tak więc korzyści z tej twórczej pracy są wszelakie. /śmiech/
– Ale oprócz Maćka na płycie są też kompozycje innych autorów m.in. byłych członków Lombardu: Roberta Kalickiego i Henia Barana. Jak do tego doszło?
– Mam ogromny zbiór piosenek nigdy niewydanych. Przez 12 lat trochę tego się nazbierało! Niektóre z nich świetnie się wpasowały do tego materiału. Inne muszą poczekać na kolejne albumy albo pozostać w szufladach. Poza tym mam dobry kontakt z prawie wszystkimi kolegami, z którymi grałam w Lombardzie. Wciąż mi coś podsyłają. Henio podarował mi przepiękną kompozycję „Zadzwoń”, którą kończy fenomenalna solówka na flecie, a Dzidziuś czyli Robert Kalicki napisał dla mnie cudną balladę „Komu potrzebna taka miłość”. Poza nimi na albumie znajdują się jeszcze piosenki Jaśka Kidawy, z którym stworzyłam poprzedni album „Słowa”. Wielu kompozytorów, utwory z różnych lat – to wszystko powoduje, że płyta jest pozornie bardzo niejednorodna, ale jednak dzięki produkcji Maćka Muraszki spójna.
– Na pewno łączy je twój charakterystyczny głos i teksty! Wszystkie piosenki są o miłości. To o tyle zaskakujące, że w czasach Lombardu o miłości prawie nie śpiewałaś.
– Miłość to niewątpliwie temat przewodni albumu! I ona rzeczywiście łączy ten zestaw 14 piosenek. Niemniej to zupełnie różne opowieści o rozmaitych barwach i odcieniach miłości. W latach 80. byłam zdecydowanie bardziej zamknięta w sobie. Poza tym będąc młodą osobą wydaje się, że miłość nam się po prostu należy, jest oczywista, na wyciągnięcie ręki, nie trzeba się o nią starać, a życie dookoła jest od niej ciekawsze i bardziej inspirujące. Po latach widzę, że to wszystko dokoła owszem, jest ważne, ale wobec miłości jednak miałkie. Wszystko przemija, a miłość zostaje, a nawet staje się motorem naszego życia. Dojrzałam do tego, by nie bać się o tym mówić!
– Jesteś osobą walczącą i wspierającą… Zabierasz głos w obronie praw człowieka, kobiet, LGBT czy praworządności. Nie kusiło cię, żeby dać temu wyraz w także w piosenkach?
– Może przyjdzie na to pora. W przypadku tej płyty chciałam jednak, żeby dotykała tego co jest najgłębiej schowane w moim sercu, czyli miłości.
– Płyta ma dwie okładki, czy to też wyraz tego, że nie jesteś jednorodna?
– Poniekąd tak! Dostałam kilka bardzo dobrych pomysłów na okładkę. I to kusiło i tamto nęciło! Zarówno Małgorzata w prostym czarnym garniturze, jak i ta w miękkim wydaniu futerkowym odzwierciedlają moją osobę nie tylko w kontekście tej płyty. A ponieważ bardzo ciężko było mi się zdecydować na jedną to wybór zostawiłam fanom.
– W teledysku do utworu „Ziemia w ogniu” też widzimy dwie Małgorzaty. Jedna w czarnych skórach, druga w białym futrze. To czas, w którym próbujesz się konfrontować sama ze sobą?
– Tak. To istota tego klipu! Raz jestem czarna, raz jestem biała. Dokładnie tak widzę siebie!
– W klipie wystąpiło wielu aktorów i zwierząt. Jaki był twój udział w tworzeniu klipu?
– Klip to zasługa Pascala Pawliszewskiego. Kiedy przedstawił mi pierwszy pomysł nie byłam zachwycona, ale druga wizja już mnie uwiodła. Włożył dużo starań, by zebrać ciekawe typy ludzkie i zwierzęta. Jest koń, tarantula, puchacz czy wąż. Świetnie nam się współpracowało. Było trudno i wyczerpująco, ale wyszło pięknie i stylowo.
– Do płyty jako bonus została dołączona piosenka „Szpilki”. Ten utwór ma już ponad 8 lat. Skąd ten pomysł?
– Nie został wydany nigdy w wersji studyjnej na żadnej płycie, a fani kochają ten numer! I choć nigdy nie był prezentowany w dużych stacjach radiowych, a jedna z nich nawet uznała, że wokalistka w moim wieku nie powinna śpiewać o „takich” rzeczach to dzięki internetowi i YT, utwór zyskał sporą popularność! Dziś „Szpilki” są w żelaznym repertuarze koncertowym i za każdym razem publiczność je śpiewa ze mną.Zrobił się z tego trochę taki hymn kobiet z apetytem na życie.
– Czy tuż przed premierą tej zaskakującej płyty czujesz bardziej stres czy satysfakcję?
– Jedno i drugie! Gdybym tej płyty nie wydała to czułabym wielki niedosyt! Już w pierwszych rozmowach jeszcze z Piotrem Niewiarowskim, a potem z Maćkiem Durczakiem mówiłam o tym, że chcę nagrać album, który niekoniecznie ma być sukcesem komercyjnym! Mam świadomość, że Małgorzata Ostrowska w takim anturażu może być na tyle zaskakująca, że fani tego nie zaakceptują. I to na pewno jest stresujące! Jednak nie chciałam zrezygnować z tego pomysłu, bo jeśli nie teraz to kiedy? Dlatego czuję też satysfakcję, że udało się ten projekt doprowadzić do finału! A fani? Mam nadzieję, że dojrzeli ze mną. Przez te dobrych kilka lat na pewno też przesłuchali sporo płyt i byli świadkami zmian, które zaszły na rynku muzycznym wiec wierzę, że przyjmą ten album ciepło.
– Wystawiasz ich na próbę?
– Siebie też! Do jednego moi fani na pewno są przyzwyczajeni: wielokrotnie podejmowałam działania, które totalnie ich zaskakiwały. Czasem też negatywnie. Przecież kilka razy zawieszałam swoją działalność, a w latach 90 na kilka lat zupełnie zrezygnowałam z estrady. Nie śpiewałam nawet przy goleniu /śmiech/. Powroty nigdy nie są łatwe. Zawsze jest obawa, że fani znaleźli sobie inny obiekt zainteresowania. Jest przecież tylu fantastycznych artystów. Jednak, pomimo iż bywam niepokorna i podejmuję niepopularne decyzje jest całkiem spore grono ludzi, którzy mają dla mnie zarezerwowany kawałek serca. To ogromnie cieszy i sprawia, że jednak z dużą nadzieją podchodzę do premiery krążka „Na świecie nie ma pustych miejsc”.
– Czy tę drogę akustyczno-liryczną będziesz jeszcze kontynuowała?
– Koncertowo jak najbardziej. Oprócz swojego elektrycznego zespołu, mam formację akustyczną ze skrzypcami czy akordeonem, z którą regularnie występuję. I na tych koncertach śpiewam też te liryczne premierowe utwory. A obok nich gramy także te największe przeboje z czasów Lombardu, choć w bardzo odmiennych i zaskakujących aranżacjach. Ale póki co, nie planuję kolejnej płyty w tym klimacie.
– Zużyłaś całe zapasy swojej liryki?
– Chyba tak. /śmiech/ Choć teraz czeka mnie promocja albumu, więc przez jakiś czas będę zanurzona w tym klimacie. Ale powoli zaczynam czuć niedosyt tej ostrej Ostrowskiej. Zbieram materiał i układam w głowie pomysły. Nie chciałabym, żeby to trwało zbyt długo.
– Żałujesz trochę, że minęło aż 12 lat bez płyty?
– Nie żałuje niczego! Nawet tych 12 lat fonograficznej przerwy. To nie były lata, kiedy nic się nie działo. Bardzo dużo koncertowałam, nagrałam płytę live – „Gramy” oraz kilka singli m.in. „Po niebieskim niebie” z Markiem Jackowskim. Wystąpiłam gościnnie w wielu projektach jak choćby folkowo-akustyczna płyta KSU czy album grupy Pectus z tekstami Wojciecha Młynarskiego. Brałam też udział w koncertach z cyklu „Symphonica” czyli rockowe przeboje z orkiestrą symfoniczną, a na trasie „Męskie Granie” śpiewałam z Organkiem. Myślę, że to wszystko mnie rozwijało i przybliżało do nagrania tej płyty. Być może ten czas był mi po prostu potrzebny.
Rozmawiał Paweł Trześniowski
▸ Przeczytaj również: Sandra Kubicka: Co piątek ktoś próbował mnie psychicznie zniszczyć!
– Nie jest to najbardziej reprezentatywny utwór z tej płyty, ale zdecydowanie najbardziej energetyczny. Na koncertach jest przyjmowany przez publiczność entuzjastycznie, więc mam nadzieję, że radia też go przyjmą z dużą życzliwością. – mówi Małgorzata Ostrowska .