MUZOTAKTNEWSYGwiazdyAnita Lipnicka o albumie „Intymnie”: Stworzyłam swój zaczarowany ogród

Anita Lipnicka o albumie „Intymnie”: Stworzyłam swój zaczarowany ogród

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMAPłyty muzyczne - zobacz na Ceneo

„Intymnie”, nowy album koncertowy, który przygotowała Anita Lipnicka, już w sprzedaży. Wydawnictwo dokumentuje jeden z występów w ramach akustycznej trasy wokalistki, a jednocześnie podsumowuje 25-lecie jej pracy artystycznej. O tym, dlaczego występ w malowniczym Folwarku Ruchenka był tak wyjątkowy i jakie refleksje towarzyszą jej przy okazji jubileuszu, Anita opowiedziała specjalnie dla e-Muzyka.

Pandemia, lockdown i tym podobne sytuacje na długi czas pozbawiły nas koncertów. Moim zdaniem dlatego właśnie teraz mamy idealny moment na wydawanie albumów koncertowych. Czy też wyszliście z tego założenia, publikując album „Intymnie”?

REKLAMA

Anita Lipnicka: Pandemia faktycznie przyczyniła się do decyzji o rejestracji koncertu i wydaniu go w formie dwupłytowego albumu – CD plus DVD. Ale wcale nie dlatego, że przyszedł czas na tego typu projekty. Bardziej ze względu na fakt, że trasa Intymnie, która w założeniu miała trwać do połowy 2020 roku, przeciągnęła się w czasie z powodu wielokrotnie przekładanych koncertów. Okazało się więc, że mój jubileusz 25-lecia pracy artystycznej trwa już dwa lata! Jeżdżąc po całej Polsce z tym programem zauważyliśmy, że w pewnym sensie czas mu służy, a im dłużej go gramy, tym większym zainteresowaniem cieszą się kolejne koncerty. Ludzie sami zaczęli sugerować, by uwiecznić któryś z naszych Intymnych występów, że chętnie zabraliby te przeżycia z powrotem do domu i wracali do piosenek zagranych w tych niezwykłych, akustycznych aranżacjach. Pomyśleliśmy więc, że warto przychylić się do tej prośby i mieć fajną pamiątkę z tej trasy.

Powiedziała pani: Gdybym miała wybrać jeden ze wszystkich moich koncertów, którym chciałabym się dzielić z innymi w zwielokrotnionej formie, byłby to właśnie ten koncert! Co tak wyjątkowego zdarzyło się zatem 1 października 2021?

Anita Lipnicka: Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale wszystko było wyjątkowe! Trzeba zaznaczyć, że dużą rolę odegrało tutaj samo miejsce – Folwark Ruchenka, zlokalizowany w wiejskiej okolicy Mazowsza. Zakochaliśmy się w nim, grając tam kilka miesięcy wcześniej – na łące, pod gołym niebem. I było to absolutnie nieprawdopodobne przeżycie! Zarówno my, wykonawcy, jak i publiczność oraz sami właściciele Folwarku – Lenka i Marcin, ludzie o niezwykłej energii i wielkich sercach – mieliśmy niedosyt po tym pierwszym koncercie. I to w tamtym momencie zostało w nas zasiane ziarenko pragnienia i pomysł, by wrócić jesienią i zarejestrować koncert. Tym razem w stodole, w bardzo sielskich, kameralnych warunkach.

Materiały promocyjne partnera

Jakie były pani wrażenia z występu w takim miejscu? W jaki nastrój wprawiło panią wtedy to specyficzne otoczenie? I czy utwór „Z miasta” zabrzmiał pani zdaniem w Folwarku Ruchenka szczególnie?

Anita Lipnicka: Miałam nieodparte wrażenie, że moja muzyka idealnie rezonuje z tym otoczeniem. W gruncie rzeczy, analizując własne teksty, sama widzę, jak często odnoszę się w nich do przyrody, używam jej jako tła do opowiadania swoich historii. Często sięgam po metafory nawiązujące do natury, które służą mi, by mówić o stanach ducha. Dlatego ta stodoła była idealnym wyborem. Ponadto należy zaznaczyć, że wszystkie aranżacje, w jakich tego wieczoru wybrzmiały moje piosenki, były całkowicie akustyczne – na scenie towarzyszyły nam żywe instrumenty, smyczkowe trio. Nasza scenografia też się wspaniale wpasowała w to otoczenie. Można powiedzieć, że wszystko ze sobą bardzo organicznie się połączyło, reszta była czystą magią. Mówię tu o energii, jak się wytworzyła między nami a publicznością. Ekipa filmowa również to poczuła i udało nam się stworzyć bardzo naturalny, spontaniczny zapis tego wydarzenia.

Czym różniły się koncerty z trasy Intymnie od innych pani koncertów?

Anita Lipnicka: Przede wszystkim rozbudowanym instrumentarium – nigdy wcześniej nie grałam w tak szerokim składzie. Mimo że od lat jestem kojarzona z akustycznym graniem, tak naprawdę do tej pory nie zagrałam trasy stricte akustycznej, z udziałem sekcji smyczkowej, kontrabasu, fortepianu, bez użycia elektrycznych gitar. Ta trasa różniła się od innych także z uwagi na wystrój sceny. Wymyśliłam sobie, że chcę stworzyć swój własny, zaczarowany ogród i wozić go ze sobą wszędzie. Znowu nawiązując do tej przyrody, o której wspominałam wcześniej. Wydawało mi się, że taki obrazek najlepiej się połączy z dźwiękami płynącymi ze sceny… Chciałam, aby było kojąco, wzruszająco, intymnie. Aby widzowie wychodzili z tych koncertów zaczarowani!

Przeczytaj także:  Cohen i Kobiety - sprawdź kto zaśpiewa (Festiwal Łódź Czterech Kultur)

Czy taka „intymna” formuła pani jako artystce najbardziej odpowiada?

Anita Lipnicka: Im dłużej gram, tym bliżej pragnę być swojej publiczności. Nigdy nie potrafiłam odnajdywać się na dużych scenach, w gigantycznych salach widowiskowych. Nie jestem też dobra w udawaniu kogoś, kim nie jestem. Nie potrafię nosić kostiumów, nakładać masek… Dlatego taka naturalna formuła koncertowania, polegająca na wytwarzaniu żywej więzi, prawdziwego kontaktu z widzem, najbardziej mi odpowiada.

▸ Przypominamy także: Inna zrzuciła ubrania! Piosenkarka zaskoczyła swoich fanów: „Jesteś boginią!”   

W aranżacjach, które słychać na albumie jest sporo wpływów muzyki folkowej i muzyki świata, m. in. latynoskiej. Które utwory pani zdaniem najlepiej sprawdziły się w takiej odsłonie?

Anita Lipnicka: Faktycznie starałam się, aby ten materiał zabrzmiał ciekawie, wielobarwnie. Zacznę od tego, że sam dobór piosenek nie jest tu przypadkowy. Z uwagi na jubileuszowy charakter trasy, w repertuarze znalazło się sporo znanych utworów. Jednak to nie był jedyny klucz, jaki zastosowałam, selekcjonując materiał. Zależało mi, by zagrać rzeczy, które moim zdaniem fajnie by zabrzmiały w wersjach akustycznych. A ponieważ sama lubię muzykę raczej folkową, ale z różnych krańców świata, chciałam też przemycić trochę tych swoich fascynacji w trasie Intymnie. Stąd pomysł na bliskowschodnie klimaty w piosence „Zimy czas”, czy ujęcie „Veny Amoris” w formie argentyńskiego tanga… No i „Bones of Love” zagrane w rytmie ognistego flamenco!

Podoba mi się, że na uwiecznionym na płycie koncercie piosenki były wykonane z wielkim luzem, z niezwykłą swobodą. Szczególnie „Tokyo” i „Ptasiek” – wychodzi na to, że im bliżej finału koncertu, tym lepiej się bawiliście. Czy rzeczywiście tak było?

Anita Lipnicka: Zawsze jest tak, ze im bliżej końca, tym wszyscy czują się coraz bardziej swobodnie. Czasem się śmieję, że marzy mi się, by zaczynać koncerty od bisów. Wtedy dopiero byłaby zabawa! Od pierwszych dźwięków! Należy jednak zaznaczyć, że energia każdego występu zależy w znacznej mierze od relacji, jaka się nawiązuje między sceną a publicznością. Czasem jest tak, że muzycy wkładają maksimum energii i serca w granie, a z widowni płynie chłód, trudno przełamać lody. Są też zupełnie odwrotne sytuacje, że człowiek nie zdąży się rozkręcić, niczego zagrać jeszcze, a już czuje gorącą falę od ludzi. W takich warunkach znacznie łatwiej o udany koncert.

W „Tokyo” zdarzyła się Pani drobna wpadka z tekstem, ale nie zostało to wycięte, co dodaje płycie uroczej autentyczności. Taki efekt chcieliście uzyskać?

Anita Lipnicka: Rany, wpadek podczas koncertu było sporo! Początkowo żartowałam sobie, że to się wytnie. I tamto też! O, i to jeszcze! Ale w efekcie te wszystkie pomyłki były tak urocze, i w pewnym sensie składały się na logiczną całość koncertu, że postanowiliśmy wszystko zostawić tak, jak było. Wyciętych zostało parę technicznych przerw, ujęć, gdzie praktycznie nic się nie działo specjalnego, oprócz odgłosów tłuczonych butelek, przepinania kabli czy przesuwania drabiny, która była potrzebna do przeinstalowania scenografii.

Przeczytaj także:  Vince Staples i znamienici goście

Niektóre z piosenek, które znalazły się na płycie, wykonuje pani od ponad 25 lat. Jakie emocje czuje pani dziś, gdy śpiewa „Tokyo”, „Zanim zrozumiesz”, „Piękną i rycerza”, „I wszystko się może zdarzyć”? Czy to te same emocje, które towarzyszyły pani w początkach kariery, czy może z biegiem lat te utwory nabrały dla pani innych znaczeń?

Anita Lipnicka: Oczywiście, że to są zupełnie inne emocje niż dawniej! Niektóre piosenki w moim odczuciu mocno się „postarzały”. Nie mówię tego w sensie pejoratywnym. Po prostu, czuć w nich przemijający czas. Inne zaś w jakiś cudowny sposób pozostały bardziej współczesne. Takie mam wrażenie odnośnie piosenki „Piękna i rycerz”, że jej czas specjalnie nie dotknął. Natomiast gdy śpiewam „I wszystko się może zdarzyć”, za każdym razem mam wrażenie, że to piosenka jakiejś mojej młodszej siostry albo córki! Nie napisałabym takiego tekstu dzisiaj. Uważałabym, ze jest banalny i naiwny. Ale wtedy, gdy to pisałam, mając 21 lat, tak właśnie czułam. To nie była poza, tylko szczere wyznanie.

Album „Intymnie” jest podsumowaniem 25 lat pani solowej pracy artystycznej. Jakie refleksje przychodzą do artysty po tylu latach na scenie?

Anita Lipnicka: Jakie refleksje? Hmmm… Trudne pytanie… Z jednej strony cieszę się, że od tylu już lat śpiewam i nadal mogę to robić. Że moja pasja stała się moim zawodem i to trwa nadal. Myślę, ze to jest ogromne szczęście móc robić to, co się kocha i żyć z tego jednocześnie. Z drugiej zaś strony, czasem mi to doskwiera, ten ogon czasu, jaki za sobą wlokę… Czasem wolałabym mieć szansę zacząć wszystko od nowa, od zera, bez żadnych obciążeń związanych z wyobrażeniami, oczekiwaniami innych wobec mojej osoby. Jest tyle kuszących dróg, pociągających gatunków muzycznych, w które człowiek chciałby zabłądzić. Ja jednak mam przeczucie, że powinnam trzymać się swojej ścieżki, że nie wolno mi z niej zbaczać. I to jest czasem przytłaczające! I to pytanie, co dalej…

No właśnie, co dalej? Czy ma pani już w planach nowy album z materiałem premierowym?

Anita Lipnicka: Plany są ambitne! Chciałabym nagrać album życia! Ha, ha, ha! Za każdym razem, gdy zabieram się do pracy nad czymś nowym, czuję podobnie. Tym razem dużo eksperymentuję, sprawdzam różne możliwości. Jestem na etapie poszukiwań i sama nie wiem, gdzie mnie to wszystko zaprowadzi. Za wcześnie jest by mówić, jaka ta nowa płyta będzie. Wiem, że jak już poczuję, ze jestem na właściwym tropie, to wszystko odpali i nic nie będzie mnie w stanie zatrzymać. Na razie chodzę w kółko, badam grunt różdżką do wykrywania metali. Jak trafię na jakieś złoto, z pewnością o tym usłyszycie!

Rozmawiał: Maciej Koprowicz

▸ Zobacz również: Rumuńska gwiazda disco polo nie ma wstydu. Spójrzcie na te zdjęcia!

title="YouTube video player" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" allowfullscreen>
REKLAMA

Obserwuj nasze artykuły na

Chcesz podzielić się interesującym newsem lub zaproponować temat?
Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: redakcja@muzotakt.pl

REKLAMA