Narodziny świątecznego klasyka, który miał nie mówić o świętach
Historia powstania przeboju “Dzień jeden w roku” jest równie fascynująca, jak jego nieprzemijająca popularność. W połowie lat sześćdziesiątych scena bigbitowa przeżywała dynamiczny rozwój, a Czerwone Gitary wyrastały na absolutny fenomen. Zespół tworzyli wtedy Jerzy Kossela, Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Seweryn Krajewski i Jerzy Skrzypczyk. Ich debiutancki album “To właśnie my” z 1966 roku otworzył im drogę do masowej popularności. Muzycy koncertowali niemal bez przerwy, a media ochrzciły ich mianem “polskich Beatlesów”.
W tym czasie otrzymali zaproszenie do udziału w świątecznym wydaniu programu “Tele-Echo”, jednego z najpopularniejszych magazynów telewizyjnych tamtych lat. W planie było wykonanie dwóch tradycyjnych kolęd oraz pastorałki. Jednak Jerzy Kossela, znany z ambicji i ogromnego wyczucia medialnego, miał inny pomysł. Uznał, że zdobycie tak dużej widowni to idealny moment, by zaprezentować premierowy, autorski utwór.
Dlaczego „Dzień jeden w roku” stał się świątecznym klasykiem
Jerzy Kossela rozpoczął pisanie tekstu, ale przez natłok obowiązków nie był w stanie go ukończyć. W pewnym momencie sięgnął po pomoc jednego z najważniejszych polskich tekściarzy – Krzysztofa Dzikowskiego. Zaprezentował mu szkic, zaczynający się od słów “Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy”, oraz ogólne założenia.
Dzikowski wspominał później, że zadanie było wyjątkowo trudne, ponieważ tekst miał jednoznacznie kojarzyć się ze świętami Bożego Narodzenia, ale nie mógł zawierać żadnych oczywistych słów, takich jak “choinka”, “Wigilia” czy “święta“. Ówczesna cenzura była bardzo wyczulona na treści religijne, zwłaszcza w tak popularnym programie telewizji publicznej.
Tekściarz podporządkował się tym wymaganiom i stworzył liryczną, poetycką wizję grudniowego dnia, który niesie ze sobą spokój i wyjątkową atmosferę. Podkreślał jednak, że nie zgadza się na ingerencje w tekst. Gdy pokazał go Kosseli, ten – jak sam później przyznał – nie był do końca usatysfakcjonowany efektem.
Seweryn Krajewski i narodziny „polskiego Last Christmas”
Pozostała jedna szansa – powierzyć tekst Sewerynowi Krajewskiemu, który już wtedy uchodził za wybitny talent kompozytorski. Zespół miał mało czasu, ponieważ nagrania do “Tele-Echa” odbywały się następnego dnia rano. Krajewski przyjął zadanie, ale musiał działać błyskawicznie.
Według relacji członków grupy Czerwone Gitary, kompozytor zamknął się z tekstem na noc i wrócił dopiero nad ranem – z gotową melodią. Pracował pod ogromną presją, lecz rezultat okazał się spektakularny. Powstała piosenka, która łączyła prostotę melodii z ujmującą nostalgią. Dla Krajewskiego był to jeden z pierwszych dowodów, że potrafi tworzyć muzykę, która zostanie z odbiorcami na lata.
Premiera, o której nikt nie przewidział, że przejdzie do historii
Członkowie Czerwonych Gitar nauczyli się melodii dosłownie “na ostatnią chwilę”. Nie mieli nawet czasu na dokładne przeanalizowanie tekstu, więc podczas występu czytali go z kartki. Mimo improwizowanego przygotowania, wykonanie zrobiło ogromne wrażenie na widzach.
Reakcje publiczności były natychmiastowe. Piosenka szybko zaczęła rozbrzmiewać w radiu, a widzowie prosili o jej kolejne emisje. W 1967 roku ukazała się w wersji EP, jednak późniejsze nagrania różniły się brzmieniem. Wkrótce do melodii dołączono charakterystyczne organy Hammonda, zastępując wcześniejsze skrzypce. To właśnie ta wersja jest dziś powszechnie znana i kojarzona.
Czerwone Gitary i fenomen polskiej muzyki świątecznej
Utwór nie tylko zdobył popularność w latach sześćdziesiątych, ale na stałe wszedł do kanonu polskich piosenek świątecznych. W badaniach popularności prowadzonych przez RMF Classic zajmuje czołowe miejsca. W latach 2013, 2015, 2016 i 2019 wyprzedził takie globalne hity, jak “Last Christmas” zespołu WHAM! czy “Driving Home for Christmas” Chrisa Rea.
Słuchacze pokochali go za ciepło, melancholijny charakter i uniwersalny przekaz, który nie odwołuje się wprost do religii, ale budzi emocje związane z bliskością, spokojem i czasem spędzanym w gronie bliskich. To właśnie połączenie prostoty i emocjonalnej prawdy sprawia, że wielu określa “Dzień jeden w roku” jako “polskie Last Christmas”.
Co roku piosenka wraca na listy przebojów, w radiu słychać ją już na początku grudnia, a kolejne pokolenia Polaków traktują ją jak symbol świąt – równie ważny jak zapach mandarynek czy pierwsza gwiazdka na niebie.
Zobacz też: