Dlatego na wagę złota są postaci, które podążają swoją ścieżką i nie boją się artystycznego ryzyka. Jedną z nich jest właśnie Limboski, aktywny na naszej alternatywnej scenie od kilku lat, a teraz wypływający na szerokie wody rynku fonograficznego.
O sobie mówi, że w młodości planował zostać pisarzem, a książki inspirowały go bardziej od piosenek. Jednak po przygodzie z teatrologią podjął studia jazzowe, a ostatecznie postanowił wyrażać się poprzez medium dźwiękowe. Tym niemniej błyskotliwa warstwa literacka pozostała wielkim atutem jego twórczości – zarówno w polskojęzycznej, jak i anglojęzycznej odsłonie.
Naprawdę nazywa się Michał Augustyniak i twierdzi, że jest obieżyświatem. Łatkę urzędowego tułacza polskiej muzyki niezależnej zapewniły mu nieustanne podróże – przesiadywał w Egipcie, w Berlinie, w Lizbonie oraz w Indiach, gdzie podjął naukę gry na niezwykle trudnym do opanowania instrumencie, jakim jest starodawny sitar. A jednak zawsze wracał do Krakowa, co jakoś pasuje do jego niepokornej duszy barda.
Limboski najlepiej odnajduje się właśnie w konwencji śpiewaka z gitarą – wyrasta z amerykańskich źródeł piosenki rockowej. Jako miłośnik analogowego sposobu nagrywania doskonale zgłębił korzenie bluesa i folku, a obecnie rozwija te inspiracje poszukiwaniu własnego stylu.
Nadchodząca płyta Limboskiego zawiera esencję jego dotychczasowej twórczości po polsku oraz kilka nowych utworów.
Podstawą jest dziesięć charakterystycznych pieśni wybranych z dotychczasowej dyskografii Michała, która składa się z sześciu solowych albumów. Jednak wielką atrakcją materiału są utwory, których próżno szukać na poprzednich wydawnictwach.
Chwytliwe „Wesołe rozmowy z otchłanią”, prowokacyjne „Ja nie boję się śmierci” ubarwione uroczym cytatem z „Dark Side of the Moon” Pink Floyd i bujające w rytmie reggae pełne nadziei motto „Nie poddawaj się” to perełki w dorobku Limboskiego.
Fani znajdą tu także znane z emisji w radiowej Trójce, nigdy wcześniej niepublikowane nagrania „Świat to kwiat” i „W trawie” oraz zaskakującą przeróbkę przedwojennego standardu „Ta ostatnia niedziela”. Kto śledzi charyzmatyczne głosy na rodzimej scenie, powinien uważnie się wsłuchać.