Drake – recenzja albumu pt. “Scorpion”.
“Scorpion” to aż półtorej godziny muzyki i nie oszukujmy się, nie jest to epickie dzieło, awangardowa propozycja czy porywający materiał. Nic z tych rzeczy.
Wszędzie czeka nas współczesna, nasycona syntetycznym dźwiękami produkcja i sporo sampli. Z tymi ostatnimi Drake i jego pomocnicy w studiu radzą sobie coraz lepiej (singlowe “Nice For What”). Jak już wspomniałam na początku, nie ma w tym błysku geniuszu, który towarzyszy muzyce Kanye Westa, ale kilka udanych pomysłów znajdziemy bez problemu. Fani ani fanki Drake’a nie powinni być rozczarowani.
Niestety, nowy, podwójny album Kanadyjczyka ma też swoje wady. Przy tak monstrualnym (jak na obecne czasy) albumie potrzeba większego konceptu bądź odrobiny szaleństwa i brawury, a tego na “Scorpion” nie uświadczymy. Brakuje też w zestawie naprawdę przebojowych numerów czy choćby kilku wybitnych kawałków, które pociągnęłyby całość, wywindowały materiał na wyższy poziom. Tymczasem w tej formie i w tym rozmiarze płyta robi się momentami męcząca i monotonna. Drake niby próbuje różnych stylów, ale ciężko mu wyjść poza utarte szlaki i doskonale znane brzmienie.
“Scorpion” nie znajdzie się raczej w typach na płytę roku. Nie jest to wydawnictwo, które coś zmieni w muzyce, przekieruje ją na nowe tory. Drake najlepiej czuje się jako Drake i postanowił to w pełni zaprezentować.
▸ Przeczytaj również: Iggy Azalea o pupie i pieniądzach (WIDEO)