The Avalanches – “Wildflower”

0
325
The Avalanches -

Udało się. The Avalanches w końcu wydali drugą płytę. No i fajnie.

Między debiutem “Since I Left You”, a “Wildflower” minęło 16 lat. Pomijając oddanych sympatyków australijskiej grupy, większość z nas pewnie mgliście kojarzy poprzedni krążek, acz pamięta, że był fajny. Podobnie jest z nowym dziełem.

To, co pozostaje po wysłuchaniu blisko godziny materiału to przede wszystkim wrażenie, że było fajnie. Słuchało się tego dobrze, było pomysłowe, niebanalne, słoneczne, wakacyjne. Trudno uwierzyć, że jedno i drugie wydawnictwo dzieli tyle lat, bo brzmią dość podobnie.

Przeczytaj także:  Jazzombie - "Erotyki"

The Avalanches nadal cenią sobie przede wszystkim zabawę i luz, wciąż lubują się w samplach oraz scratchach i nie boją się mieszać rozmaitych stylów od psychodelii do rapu.

“Wildflower” ma podobny niezobowiązujący klimat, jest równie kolorowy, co debiut i mimo całego muzycznego galimatiasu, słychać, że to The Avalanches. Nie ma natomiast elementu zaskoczenia, nie ma też brawury, czegoś bardziej szalonego, co by mocno zelektryzowało.

W sumie materiał jest dość leniwy, ale tak kolorowy i świeży, że nie sposób się z nim nudzić. Na pewno wyróżnia się podbarwione kabaretowo “Frankie Sinatra”, mocno hiphopowe “The Noisy Eater” czy przypominające starsze dokonania Kanye Westa, przebogate, oldschoolowe “Because I’m Me”.

Przeczytaj także:  Ariana Grande: Niebezpiecznie świetna!

Warto było czekać tak długo na “Wildflower”? Jasne, że tak. Mimo upływu lat połączenie finezji, muzycznej inteligencji i artystycznej swobody, jakie prezentują The Avalanches nie jest zbyt częste.


POLUB NASZ SERWIS NA FACEBOOKU

R E K L A M A » meble pod zabudowe gniezno

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.